top of page

Część IV "Czarny chłopiec"

  • Łucja
  • 12 lut 2021
  • 40 minut(y) czytania

Nad miastem zapadał kolejny, cichy wieczór, owiewając nieboskłon głębokim błękitem i od czasu do czasu rozświetlając okolicę miedzianymi błyskami zasypiającego słońca, a on wciąż wpatrywał się łapczywie w grupkę dzieci, bawiących się na podwórku sąsiedniej kamienicy. Nawet nie zareagował, gdy podmuch wiosennego wiatru powpychał mu kosmyki czarnych włosów do oczu. Tak bardzo chciał do nich dołączyć ! Właśnie jeden z chłopców ześlizgnął się z trzepaka i rzucił w pogoń za blondwłosą dziewczynką, która z radosnym piskiem próbowała wspiąć się na drzewo.

- Syriuszu Orionie Blacku III! Tyle razy powtarzałam, że masz nie marnować czasu na obserwację tych żałosnych stworzeń! Wstydź się! – usłyszał za sobą lodowaty głos matki, a chwilę później poczuł bolesne szarpnięcie za ramię. Zbyt dobrze ją znał. Wiedział, że ten ton, tak bardzo zimny i bezduszny, zwiastuje narastającą furię. Za nic nie chciał doprowadzać kobiety do jednego z jej wybuchów, dlatego odwrócił się i pozwolił by dosłownie wlokła go w stronę rezydencji rodziny Blacków. Starał się chwycić swoja małą rączką jej dłoń, a kiedy wreszcie udało mu się spojrzeć w oczy Walburgi Black, próbując jakoś ją udobruchać, zapytał cichutko:

-Dlaczego, mamusiu? – Popełnił błąd. Kobieta jeszcze mocniej szarpnęła jego ramię. Chłopiec z trudem powstrzymał łzy, napływające mu do oczu, ale matka zdawała się nie zwracać na niego uwagi. Ledwo udawało jej się cedzić słowa przez zaciśnięte zęby:

-Jestem twoją matką, a nie żadną mamusią ! To tragiczne, że zadajesz tak durne pytania. Popatrz jacy oni są prymitywni, ich twarze …nienaturalnie powykrzywiane… szlamy! charłaki! Mugolskie beztalencia! Niczego nie widzą, nie słyszą, nie rozumieją! Niczego nie potrafią! Są jak zwierzęta, jak insekty!!! – Odwróciła się gwałtownie w stronę chłopca. Ciemne loki wysunęły się z ciasnego koka, któremu codziennie poświęcała minimum 2 godziny (uwielbiała udawać, że z natury jej włosy są idealnie proste). Na jej cienkich wargach pojawiły się niewielkie ślady śliny, a bardzo obfity biust poruszał się szybko pod sztywnym gorsetem groteskowo szerokiej ciemnozielonej sukni z kryzą. Spodziewała się wszystkiego: wiedziała, że jej syn może rozpocząć z nią kłótnię (czynił to zresztą często, chociaż zawsze kończyło się to dla niego bardzo źle), albo nie odezwać się do niej ani jednym słowem przez kolejnych kilka dni. W głębi serca miała jednak nadzieję, że osiągnęła w końcu zamierzony efekt i malec się podda. Czekała na to przez siedem lat bardzo cierpliwie, rozważnie dozując mu kary, bombardując pouczającą literaturą, a nawet zamykając w pokoju bez jedzenia. Nigdy nie używała przemocy ponad potrzebę, żeby go zupełnie nie zrazić. Syriusz mimo to wyrastał na krnąbrnego zdrajcę własnej krwi. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego tak się stało, skoro nie miał najmniejszego kontaktu z kimkolwiek o niewłaściwych poglądach. Pamiętała to uczucie dumy, które towarzyszyło jej, jak tylko po raz pierwszy ujrzała idealną buzię swojego synka. Docenił ją nawet sam Polluks Black, który przybył odwiedzić wnuka miesiąc po porodzie. W towarzystwie kilku innych członków rodziny, podszedł wtedy do niej, uchylił nieco kocyk, w którym trzymała zawinięte niemowlę, popatrzył na nie bez wyrazu, a potem znowu okrył i rzucił w jej stronę: „Dobrze się spisałaś”. Od najmłodszych lat wpajali z Orionem Syriuszowi najważniejsze wartości, całe dziedzictwo szlachetnego, czystego rodu Blacków, a teraz wielkie, srebrne oczy jej dziecka, z którym wiązała tyle nadziei, którego tak gorliwie wyczekiwała, wpatrywały się w nią z dziwnym wyrazem zawodu. Chłopiec nie uniósł głosu ani nie zwiesił główki. Nawet nie mrugnął. Popatrzył na nią z zaciekawieniem, a potem odwrócił się przez ramię i mrużąc powieki raz jeszcze przyjrzał się rozchichotanym dzieciom. Spostrzegła, że usilnie się nad czymś zastanawia, analizując każdy element rozgrywającej się przed nim sceny. Nieraz widziała to niepokojące skupienie, które nadawało jego delikatnym rysom szczególnie inteligentny wyraz. Po chwili, Syriusz znowu zwrócił się w jej stronę i bardzo wyraźnie, spokojnie oznajmił:

-Kłamiesz.

Nie wytrzymała. Nie udało jej się w porę opanować. Uniosła rękę i mocno uderzyła chłopca w policzek:

- Do pokoju! Natychmiast! …nie dostaniesz…. każę ci zanieść jedzenie, jak …jak zdecyduję, że …wynoś się! – Oczy jej synka zaszkliły się. Przez chwilę spoglądał na trzęsącą się i jąkającą z wściekłości matkę ze zdumieniem, najwyraźniej nie spodziewał się takiego zachowania, szybko jednak kopnął nogą leżący obok kamyk, obsypując ją piaskiem i ruszył pędem w stronę domu. Walburga przysiadła na krześle w kuchni i wrzasnęła na skrzata domowego, żeby natychmiast podał jej kieliszek wina z kwiatu asfodelusa szkarłatnego, rocznik 1605. Nienawidziła Syriusza. Nienawidziła za to, co jej zrobił, za jej pogrzebane marzenia, za to, ile jej obiecał swoim wyglądem, kiedy po raz pierwszy ujrzała jego idealną, śliczną twarzyczkę i czarne jak smoła włosy tak bardzo znamienne dla rodziny Blacków i za to, jak bardzo swoim zachowaniem teraz kpił z tamtego wrażenia, za to, że się z nią nie zgadzał i tak otwarcie o tym mówił, chociaż był jedynie podrostkiem, za to, że zadawał pytania i za to, że nie był Regulusem. Największym lękiem napawał ją jednak fakt, że Syriusz nie przejawił dotąd żadnej mocy magicznej. Podczas, gdy inne dzieci (szczególnie te ze szlachetnych rodów czystej krwi) już po roku potrafiły zmieniać długość swoich włosów, albo strącać przedmioty z półek na drugim końcu pokoju, on skończył siedem lat, a do tej pory żaden, najbardziej błahy sygnał nie pozwalał na określenie go jako czarodzieja, a nawet dziecko, które ze światem magicznym miałoby cokolwiek wspólnego. Straszliwa myśl, że jej potomek mógłby być charłakiem powodowała u niej natychmiastową gorączkę. Czuła jak krople zimnego potu spływają jej po plecach, a w oczach robi się ciemno. Myślała już o tym, co zrobić w takiej sytuacji. Ponieważ wszyscy ich znajomi znali jej pierworodne dziecko, jedynym wyjściem wydawało się oddanie Syriusza do jakiegoś odległego, mugolskiego sierocińca i rozgłoszenie wieści, o jego tragicznej śmierci. Byłoby to jednak wyjątkowo ryzykowne i Walburga zdawała sobie sprawę, iż większość elity świata czarodziei w głębi serca, domyśliłaby się prawdy, dlatego nie chciała czynić żadnych pochopnych kroków. Właściwie tylko dzięki narodzinom drugiego syna nie umarła jeszcze na serce. Choć odrobinę mniej urodziwy od Syriusza, Regulus Arcturus wykonywał jej polecenia bez najmniejszego zawahania. Wiedziała, iż czyni to ze strachu, ale widziała też, że pięcioletni „czarny chłopczyk” (jak zwykła go beznamiętnie nazywać, kiedy zrobił coś na tyle zasługującego na pochwałę, że musiała go jakoś nagrodzić), wpatruje się w nią z pełną lęku czcią i czuła, że jego całkowite oddanie jest kwestią czasu. Był dzieckiem bardzo zamkniętym w sobie, o spokojnym usposobieniu, uroczo nieśmiałym, zalęknionym i potulnym, wypełniającym swoje obowiązki z pedantyczną dokładnością, a przede wszystkim prawie wcale się nie odzywającym. Już w wieku 10 miesięcy transmutował swoją maskotkę w butelkę mleka. Martwiła ją tylko więź, jaką mimo wszystko nawiązał ze swoim starszym bratem. Obaj próbowali to przed nią ukryć i umierała ze strachu, że Syriusz wygra z nią tę „bitwę” o młodszego syna. Analizując hańbę, jaką taki obrót spraw by jej przyniósł, wypiła podane wino jednym haustem, uderzyła kieliszkiem w stół tak, że się roztrzaskał na kawałeczki, uderzyła z całej siły skrzata, by sobie choć trochę ulżyć, po czym nakazawszy mu posprzątanie kryształu, udała się do bawialni i dała upust swoim emocjom grając na zabytkowych organach, a raczej waląc bez wyczucia w klawisze. Zawsze wybierała najpierw najbardziej agresywne, a potem ponure utwory, które grzmiały w całej rezydencji nawet przez kilka godzin. Magia ukryta w mechanizmie potęgowała dźwięki, obijając je pustym echem po wszystkich pomieszczeniach. Wydawało się, że to jakieś koszmarne requiem dla skrzatów domowych, których poucinane głowy wisiały smętnie nad schodami. Syriusz od maleńkości bał się tego widoku, który jawił się w niemal wszystkich jego dziecięcych koszmarach. Szybko jednak nauczył się, że jeśli w nocy zacznie krzyczeć, w najlepszym wypadku nie otrzyma śniadania, dlatego najczęściej kulił się ze strachu w wielkim łóżku usłanym jadowicie zielonymi, atłasowymi poduszkami, aż na dworze zrobiło się zupełnie jasno. Matka grała na organach po każdym ataku furii, dopóki wyczerpana nie zawisła bezwładnie na poręczy krzesła, albo łzy, których nie potrafił wyjaśnić nikt, nawet ona sama, nie przesłoniły jej całkowicie obrazu nut.

- Orion – niemal wyszeptała, słysząc ciche trzaśnięcie drzwi wejściowych. Była wyczerpana i nie miała siły podnieść się z rzeźbionego w węże krzesła przy organach. Jej drobna twarz pokryta potem i łzami przybrała barwę pergaminu, a groteskowo wąskie wargi poruszały się bezgłośnie. Minęła dłuższa chwila, nim jej mąż bez słowa wszedł do pomieszczenia:

- Znowu – bardziej stwierdził niż zapytał. Miał dziwny głos, zawsze spokojny i pozbawiony jakichkolwiek emocji, a zarazem nieco zbyt wysoki jak na mężczyznę. Nie czekając na odpowiedź żony, zdecydowanym, niemal brutalnym ruchem podniósł ją , zmusił by stanęła o własnych siłach, po czym pchnął na stojącą w kącie sofę.

- Odpocznij – warknął zimno i zbliżył się do mahoniowych drzwi. Obrócił się jednak jeszcze i dodał:

- Musisz wziąć się w garść. Wychowanie moich synów to twój jedyny obowiązek i jeśli nawet z tego nie potrafisz się wywiązać, to będę zmuszony osobiście ci pomóc w dojrzewaniu do roli ich opiekunki…. Malfoy’owie i Rokwood’owie niecierpliwią się, by zobaczyć i zbadać moc Syriusza. Zaprosiłem ich za miesiąc do nas na bankiet. Masz miesiąc, by gówniarz przestał się z nas naigrywać. – Wyszedł. Jak zawsze upiornie spokojny. Nigdy w życiu nie słyszała by podniósł głos, bądź użył przemocy. O nie, Orion nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu, otwarcie okazywał jej pogardę, za każdym razem, kiedy traciła panowanie nad sobą. Do egzekwowania posłuszeństwa służyła mu jedynie różdżka, którą posługiwał się na tyle biegle i bezwzględnie, że nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. Był od niej o 17 lat starszy, posiadał typową dla rodziny Blacków urodę, choć czarne, włosy, sięgające mu łopatek, zawsze idealnie zaczesane w kucyk, poprzetykała już miejscami siwizna, a pociągłą twarz o szlachetnym, podkreślającym arystokratyczne pochodzenie profilu, który niegdyś ostatecznie pozbawił ją obaw względem tego małżeństwa, znaczyły kręte ścieżki niewielkich zmarszczek. Zawsze ubierał się według tradycyjnych wyznaczników mody, dbając o najdrobniejsze szczegóły. Jego strój, utrzymywany w nieskazitelnej czystości idealnie podkreślał sztywną, wyniosłą sylwetkę. Pracował u boku zastępcy Ministra Magii, surowo egzekwując prawa, które sam ustanawiał i starając się przekonać prośbą lub groźbą, najznamienitszych przedstawicieli świata magii do swoich racji. Wracał do domu w nocy, a o świcie znowu szedł do pracy. Rodzinę traktował zwykle jak kolejny pododdział swojego departamentu, czuwając jedynie nad porządkiem, dyscypliną i poszanowaniem ściśle określonej hierarchii wśród domowników. Bardzo dbał by żaden, najmniej znaczący nawet incydent nie zaszkodził reputacji rodu Blacków, którą starał się za wszelką cenę podkreślać wszędzie, gdzie tylko się pojawiał. Walburga miała 11 lat, kiedy poinformowano ją o dacie ich ślubu, a w pierwszym dniu po ukończeniu szkoły została jego żoną. Był to dzień jej ostatecznego triumfu, w którym dostąpiła zaszczytu, pozwolono jej przedłużyć linię rodu, powierzono wielką misję. Do dnia dzisiejszego uważała to małżeństwo za swoje najważniejsze życiowe osiągnięcie, traktując Oriona jako swój największy autorytet.

Zmusiła się do powstania i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę sypialni. Wiedziała, że w tym straszliwym problemie, może liczyć na pełne wsparcie i mądre rady męża. Zastała go w fotelu. Kurzyk, ich skrzat domowy, ściągał mu wypolerowane na połysk, długie buty:

-Precz! – mruknęła (struny głosowe wciąż odmawiały jej posłuszeństwa).Skrzat natychmiast się deportował.

- Orionie, boję się, że z Syriuszem będziemy mieli problem – mężczyzna uniósł brwi:

- Niby jaki?

- Co, jeśli on nie udaje? Jeśli faktycznie nie umie czarować?

Orion powstał i popatrzył na nią z góry. Poczuła zaniepokojenie. Chwycił ją mocno za ramię:

- Oczywiście, że nie umie. Wszystkiego nauczy się od mentorów w Hogwarcie, albo u nas w domu, jeśli Szkoła Magii i Czarodziejstwa nie zastosuje się do moich wytycznych i nie naprawi swojej, żałosnej ostatnimi czasy reputacji. Nie sugerujesz jednak chyba, moja droga, że dziecko, mężczyzna zrodzony z takiego małżeństwa mógłby nie posiadać w sobie mocy? Chyba, że zataiłaś przede mną jakąś hańbę w drugiej gałęzi swojej rodziny? Miałaś wśród krewnych charłaka? Mugola? – Walburga cofnęła się. Głos jej męża, choć w niczym nie odbiegał od swojej zwykłej barwy i intonacji, zabrzmiał dla niej tym razem dziwnie przerażająco:

- Przestań! Mówisz o rodzie Blacków i Crabbe’ów, najszlachetniejszych, najbardziej nieskazitelnych przykładów, chluby czarodziejskiego świata. Crabbe’owie od najwcześniejszych wieków, nigdy nie zbratali się z kimkolwiek o wątpliwej reputacji. Większość została wydana za własne kuzynostwo!

- Wobec tego, skąd twoja obawa?

- Wiesz, co mówią ci żałośni, niby „badacze”…. że czystość krwi nie ma tu nic do rzeczy…. że charłak może urodzić się w każdej rodzinie… nie wierzę w to! – Dodała szybko.- Ale prawdą jest, iż Syriusz Orion III stanowi hańbę mego łona i nie zaznam pełni spokoju, dopóki nie zacznie choć zmieniać kolorów pościeli. Jestem przekonana, że zdarzył się jakiś dziwny wypadek, kiedy uczyniłeś mnie brzemienną…. być może w Mungu dotknęła mnie przypadkiem jakaś szlama, albo Malfoy’owie z zazdrości rzucili jakąś klątwę na bankiecie, który wyprawiliśmy, kiedy dowiedziałam się, że moje obawy są bezpodstawne, że będziemy jednak mieli syna i nie musimy kolejny raz pozbywać się ciąży… wiesz, że zawsze byli zawistni, podobnie zresztą jak mój brat, który ma tylko trzy córki...Zresztą być może miało to miejsce już wcześniej… pamiętasz ile lat próbowałam dać ci męskiego potomka i ile przeżyliśmy wcześniej gorzkich rozczarowań…

- Wystarczy. – Powiedział Orion – Rozumiem cię. Skoro jednak nasz syn jest naszym synem, magia płynie w jego żyłach i nieważne jak głęboko ją skrywa, wydobędziemy ją z niego.- Walburga wątpiła w te słowa. Od kilku lat usiłowała na zmianę, zachęcić lub wymusić u syna użycie jego magicznych zdolności. W szale, Syriusz potrafił kopać, trzaskać drzwiami i wyzywać, albo płakać całymi nocami, ale nigdy nie zrobił niczego czarodziejskiego. Nawet, kiedy na próbę wyrzuciła go z okna na piętrze i o mało nie złamał nogi, nie ujawnił żadnych talentów. Orion najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że próbowała już wszystkiego:

-Gdyby w wyniku naszych starań cokolwiek poszło nie tak, pozbędziemy się go. Mógłbym rozważyć definitywne wyeliminowanie go ze świata przez pewnych znajomych, ale zobaczę, co da się zrobić dopiero, jak już nie będziemy mieli wyjścia. Póki co reprezentuje najlepszy typ urody arystokratycznego rodu, szybko uczy się od Apoloniusza Hartweischa zasad ogłady panujących na salonach i szkoda byłoby to zaprzepaścić…

Walburga słuchała go ze zdumieniem:

- Sugerujesz… chcesz go w razie czego zabić?!

- Jak ci powiedziałem, zamierzam to rozważyć. Odseparowanie go od nas zawsze budzi ryzyko konfrontacji i zapewne niewielu faktycznie uwierzyłoby w nasze wyjaśnienie jego nieobecności. Zgodzisz się też ze mną zapewne, iż tak żałosna kreatura, jak pozbawiony mocy czarodziej nie zasługuje na egzystencję, zresztą zawsze marną w takim przypadku. Pozbycie się problemu, to także miłosierdzie względem takiego dziecka. Najważniejsza w naszym życiu winna być rodzina i jej dobro. Musimy ją chronić. Tourjours pur, pamiętaj…

- Zgadzam się… masz rację, dziękuję ci. – Walburga odetchnęła głęboko. Zupełnie uspokojona, zrzuciła suknię, kładąc się u jego boku w wielkim łóżku i odwróciła się do niego plecami.



Trzy pietra wyżej, siedmioletni, wyjątkowo urodziwy chłopczyk, kulił się na ziemi obok swojego łóżka. Nienawidził tego miejsca, tej wszechobecnej zieleni. Już nie płakał, choć jego buzia wciąż pozostawała wilgotna. Było to dla niego najgorszym momentem rozpaczy – wolał płakać i chociaż w ten sposób wyładować swoje emocje. Teraz, kiedy zabrakło mu łez, kiedy ból był na tyle silny, że blokował ich wypłynięcie, nie potrafił sobie w żaden sposób pomóc. Czuł wielką gulę w gardle, dusił się. Już dobę nie otrzymywał żadnego posiłku. Zaczął się nawet zastanawiać czy o nim nie zapomnieli. Bardzo chciał porozmawiać chociaż z Regulusem, ale jego brat zbyt się obawiał gniewu rodziców, by przekraść się do jego sypialni. Chłopiec zwiesił główkę i zapadł w krótką drzemkę, ale po chwili usłyszał ciche pyknięcie i dostrzegł w półmroku zgarbioną, chwiejną sylwetkę Kurzyka. Służący u nich skrzat był już bardzo stary, ale Syriusz darzył go szczególnym uczuciem. Zawsze, kiedy zamykano go w pokoju, Kurzyk spędzał tam nieliczne chwile, wolne od pracy i starał się go na swój sposób pocieszyć. Było to zdecydowanie najmilsze i najbardziej przyjazne mu stworzenie w całym domu. Tym razem, stworek szedł w jego stronę, trzymając coś na wyciągniętej łapce:

- Mały Panicz musi być głodny, sir. – powiedział z przejęciem, trzepocząc długimi uszami. – Kurzyk znalazł to poza ogrodzeniem posesji, więc nie musi się karać za kradzież, sir. Bardzo by chciał, żebyś się poczęstował!

Syriusz zmrużył oczy, próbując dostrzec, co takiego przyniósł mu skrzat. Dopiero po chwili dotarło do niego, że w brudnej, pokrytej kurzajkami łapce trzyma dorodną, rumianą gruszkę z ogrodu ich mugolskich sąsiadów:

- Co tu robisz Kurzyku? Nie możesz mi tego dać, matka straszliwie by cię ukarała! – wyszeptał. Postawa skrzata wywoływała u niego dziwną mieszaninę lęku i wzruszenia. Wiedział też, że sługa chętnie sam zjadłby apetyczny owoc, bo chodził głodny o wiele częściej niż on. Chłopiec za nic nie chciał by cokolwiek złego spotkało stworzenie z jego powodu.

- Pani zakazała Kurzykowi wydawania młodemu paniczowi jedynie śniadań, obiadów i kolacji. Kurzyk znalazł jednak coś, co nie jest śniadaniem, ani obiadem, ani kolacją – Na pomarszczonym ryjku pojawiły się rumieńce zadowolenia. Syriusz poczuł, że odmowa straszliwie zraniłaby Kurzyka,, więc odłożył na bok swoją obawę, wziął od niego owoc i łapczywie zanurzył zęby w słodkim miąższu. Jeszcze nigdy nic mu tak nie smakowało:

- Dziękuję.

- Panicz nie musi dziękować, sir. Niech panicz nie będzie smutny. Jeśli chce, to Kurzyk może z nim chwilkę posiedzieć.



Od ostatniej awantury minęły trzy dni i Walburga w końcu postanowiła wypuścić syna z pokoju. Było to spowodowane głównie jej najnowszym pomysłem na odkrycie w nim magicznego talentu – pomyślała, że spróbuje chłopca kupić dobrocią. Toteż, kiedy malec zszedł do salonu pozwolono mu skosztować parującej zupy, a potem dostał nawet spory kawałek ciasta ze śliwkami:

- Dam ci twojego wymarzonego, czerwonego – to słowo wypowiedziała z obrzydzeniem – misia Syriuszu, ale musisz go odczarować, bo, jak widzisz, w tej chwili jest zielony. – Zdziwiło ją, że chłopczyk, który od wielu miesięcy marzył o tym głupim pluszaku, nie okazał żadnego entuzjazmu. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, iż patrzy na nią z czymś w rodzaju pogardy, a przecież tak wiele kosztowało ją ukrycie swojego gniewu i zakupienie mu tej żałosnej zabawki!:

- Nie umiem czarować, matko…

- Spróbuj. – zachęciła go spokojnie.

- Nie umiem! – Krzyknął, rzucając widelec na talerz i rozbryzgując resztki zupy po dywanie. Po jego policzkach spłynęły tylko dwie, duże łzy. Wstał i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Bał się. Nawet nie umiał sobie wyobrazić jak zareagują jego rodzice, gdyby okazało się, że jest charłakiem. Nie zauważył, że matka podążyła za nim, nie zauważył też niosącego tacę z filiżankami Kurzyka, który przyglądał mu się z niepokojem. Chodzenie sprawiało skrzatowi coraz większe trudności, a teraz, kiedy zapatrzył się na panicza i jego matkę, zapomniał o niewielkim stopniu przy wyjściu z kuchni. Choć udało mu się utrzymać równowagę, to potykając się, ochlapał idącego Syriusza odrobiną herbaty:

- Przepraszam paniczu! Przepraszam!

- Nic się nie….

- Jak śmiesz!!! Ty podły zwierzaku! – Walburga rzuciła się w stronę Kurzyka.

- Zostaw go! Zostaw go matko! – Krzyknął chłopiec. Ręka Walburgii zatrzymała się w powietrzu:

- Masz rację, synu. Kurzyk jest już przecież bardzo stary. – Syriusz przyglądał się jej z niedowierzaniem. Wahał się:

- Właśnie…. Dziękuję, matko. – Walburga spojrzała na chłopca. Po raz pierwszy usłyszała z jego ust słowa, które wyrażały jakąś pozytywną emocję. Poczuła niewielkie ukłucie dumy i czegoś, czego nie potrafiła do końca nazwać. Szybko się jednak opanowała. Syriusz wszedł już po schodach do swojego pokoju, a ona postanowiła zaczekać na męża. Potknięcie skrzata zupełnie wyrzuciło z jej pamięci problemy dotyczące charłactwa jej dziecka.

Kiedy Orion w końcu wrócił z ministerstwa, wspólnie postanowili, że skorzystają z okazji by nauczyć czegoś chłopców. Nakazali skrzatowi przywołanie ich obydwóch.



- Mały Paniczu, rodzice wzywają ciebie i czarnego chłopca. Czekają przy schodach. – Kurzyk wydawał mu się dziwnie poruszony, kiedy zjawił się późnym wieczorem w jego sypialni.

- Przy schodach? – zdziwił się Syriusz. – Po co?

- Nie powiedzieli…

- Ale ty wiesz – stwierdził uważnie przyglądając się słudze.

- Kurzyk się domyśla – niespodziewanie stworek dotknął jego dłoni. – Niech się panicz nie denerwuje niczym, co panicz zobaczy. Bo to wszystko nic… Kurzyk jest już bardzo zmęczony…

- O czym ty….

- Prędko, bo pani rozgniewa się na panicza! - Syriusz zacisnął dłonie i z okropnym przeczuciem, czającym się w sercu, ruszył na korytarz. Matka stała obok ojca, który w ręku trzymał srebrny, wysadzany szmaragdami toporek. Regulus wysunął główkę zza sąsiednich drzwi i patrzył na broń ze strachem. Kurzyk przystanął pomiędzy Walburgą a Orionem.

- Przywołaliśmy was z ojcem, ponieważ uznajemy, że to doskonała okazja by nauczyć was zaszczytnej, bardzo starej tradycji naszego rodu. – Oczy Syriusza z przerażeniem błądziły od toporka w ręku ojca, do głów skrzatów domowych wiszących nad schodami:

- Nie! – wrzasnął najgłośniej jak potrafił – Nie!

- Uspokój się Syriuszu Orionie III – zażądał ojciec. – To normalne, kiedy służba robi się zbyt stara, by być użyteczną. Jesteś naszym pierworodnym synem i to ty dostąpisz tego zaszczytu. Masz szansę udowodnić swoje oddanie. Nagrodzimy cię za nie. Jako przyszły spadkobierca, nie możesz okazywać słabości, zwłaszcza względem tak niskich stworzeń– Mężczyzna wyciągnął rękę, podając mu broń.

- Nie! – Powtórzył Syriusz gwałtownie cofając się i zanosząc szlochem – Nie, matko proszę! Proszę!!! – Poczuł, jak Regulus chowa się za jego plecami i zamyka oczy.

- Niech się panicz nie martwi !- Zawołał Kurzyk – Kurzyk tego chce, jest już bardzo zmęczony i nie będzie miał za złe….

- Proszę, proszę! – powtarzał bezwiednie chłopiec.

- Wykonaj polecenie ojca! – warknęła Walburga. Po raz kolejny jej syn ją zawiódł. Nie spodziewała się, że będzie miał problemy nawet z tak prostą czynnością. – Jeśli ty tego nie zrobisz, on to uczyni. Masz jeszcze szansę, żeby się wykazać…

- Nie! Nie zrobię tego, nigdy!!! – Wrzasnął Syriusz. Chciał podejść do ojca i wyrwać mu topór, ale nie zdążył. Łzy całkowicie przysłoniły mu obraz i tylko usłyszał ciche stukanie. Głowa skrzata najwidoczniej poturlała się po schodach. W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Syriusz wpadł w szał, rzucił się w stronę rodziców z dzikim okrzykiem.

- Nienawidzę was! Nienawidzę was! – wrzeszczał bijąc na oślep piąstkami w tors matki i dławiąc się od szlochu – Co wyście zrobili! Nienawidzę was! – Walburga nie zdążyła zareagować i nawet nie zwróciła uwagi na atak chłopca. Wszystkie regały wokół schodów, zawierające całą podręczną biblioteczkę Oriona, zaczęły się równocześnie walić, a potem wybuchać, tak, ze po kilku sekundach został z nich tylko siwy pył. Gwałtowny podmuch zgasił lampy, a drzwi od kolejnych sypialni powylatywały z zawiasów. Spróbowała powstrzymać syna, ale jak na ironię, za każdym razem „wypływał” z jej rąk, bijąc na oślep powietrze. Wciąż coś mamrotał, choć już zupełnie niewyraźnie, co chwilę łapiąc głośny haust powietrza. Najwięcej przytomności wykazał Orion Black, który kierując różdżkę w sufit wyszeptał dziwne słowa. Wszystko ucichło i zawisło w powietrzu. Mężczyzna chwycił chłopca za ramiona i z całych sił potrząsnął. W tej samej chwili jego różdżka pękła w kilku miejscach, jednak Syriusz zamilkł w końcu i otworzył zaciśnięte powieki , patrząc na ojca nieprzytomnym wzrokiem. Walburga rozejrzała się dookoła. W całym korytarzu walały się przeróżne odłamki, skrawki porozrywanych gobelinów i gruba warstwa popiołu. W przekrzywionych obrazach przodków rodziny Black, próżno było szukać jakiejkolwiek postaci – ich mieszkańcy czmychnęli jak najdalej od zamieszania. Wyjątek stanowił portret Nigellusa Blacka, który spoglądał na nią kpiąco przez wyważone drzwi gościnnej sypialni:

- Dostała co chciała! – zaszczebiotał złośliwie.

- Milcz! – warknęła, jednym machnięciem różdżki montując drzwi do pomieszczenia. Regulus, pochlipując cichutko, chował się za dużą rzeźbą egipskiego maga, zapewne również jakiegoś mitologicznego przodka rodziny. Spojrzała na Syriusza, który wciąż stał w tym samym miejscu:

-Zejdź na dół i poczekaj na nas w salonie – poleciła mu dziwnie spokojnym, chłodnym głosem. Chłopiec rozejrzał się. Nie dostrzegł nigdzie torsu Kurzyka, jednak nad głową matki zawisła już jego pomarszczona głowa, a pod jej stopami wciąż widniała niewielka plama szarej skrzaciej krwi. Bez słowa odwrócił się na pięcie i ostentacyjnie pomaszerował w stronę własnego pokoju, zatrzaskując drzwi, które jako jedyne pozostały nietknięte. Nikt go nie zatrzymał, ani nie zaprotestował. Rzucił się na swoje łóżko, wpatrując się pustym wzrokiem w wysadzaną zielonkawymi kamieniami ścianę, dopóki wycieńczenie nie zwyciężyło z napięciem, morząc go długim snem. Wkrótce jednak obudził się z głośnym szlochem. Bał się wyjść z pokoju, choć z dołu nie dochodził nawet najmniejszy szelest. Miał wrażenie, że jego rodzina po prostu zniknęła. Matka nie przychodziła, mimo, iż z krótkich drzemek zawsze zrywał się z krzykiem i płakał, płakał….



Drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem, a chwilę później dostrzegł mały, spłaszczony ryjek. Przez sekundę pomyślał, że to Kurzyk i zerwał się w euforii z łóżka, ale szybko zdał sobie sprawę, iż skrzat, wsuwający się do pokoju powoli niczym złodziej, jest o wiele młodszy, bardziej krępy, ma krótsze uszy i okrągłe, wyłupiaste oczka. Po podłodze ciągnęła się brudna, szara tkanina, która pełniła zapewne rolę sukienki, ale źle dopasowana, zsuwała mu się na biodra:

- Jaśnie pani pragnie, by Stworek przedstawił się paniczowi. Odtąd to on będzie usługiwał wielkiej rodzinie Blacków, co uważa za największy zaszczyt swojego nędznego życia – skrzekliwy głos zadrżał w tym miejscu ze wzruszenia i skrzat wybuchnął płaczem. – Jestem Stworek, do usług panicza! – Skłonił się. Syriusz patrzył na niego i słuchał jego słów z rosnącą odrazą:

- Świetnie. W takim razie wyjdź – warknął. Nie wiedział, skąd wzięło się w nim tyle gniewu, ale z każdym słowem Stworka, czuł coraz większą irytację. Skrzat skłonił się:

- Najszlachetniejsza pani pragnie też, by panicz zszedł na dół. – rzucił jeszcze i zniknął.

Chłopiec oparł rozpalone czoło o chłodną szybę i spojrzał na ponurą, szarą od deszczu ulicę. Nie chciał widzieć się z matką ani ojcem, choć czuł jakiś rodzaj przewrotnego zaciekawienia – dotąd go nie ukarano, a on nie potrafił zrozumieć dlaczego. Nie wiedział nawet co właściwie się wydarzyło tamtej nocy, ani ile minęło dni od tego wydarzenia. Poza tym, po długim czasie wyczerpującego płaczu, zaczął w końcu odczuwać głód. Nie był jednak pewien czy zdoła pokonać drogę na dół, omijając wszystkie ucięte głowy skrzatów, z głową Kurzyka na samym szczycie. Przymknął na chwilę opuchnięte powieki, a potem wspinając się na palce, spojrzał w wielkie lustro, zdobione platynowymi liśćmi, które powieszono na ścianie w rogu pokoju zdecydowanie zbyt wysoko, by mogło służyć siedmioletniemu chłopcu. Udało mu się w końcu dostrzec większą część swojej głowy:

- Nigdy więcej nie będę się już tak bał! Nigdy więcej nie będę już płakał! – wyszeptał z dziwną zawziętością do swojego odbicia. Zrozumiał, że coś w nim pękło i że już nigdy nie zdoła pokochać swoich rodziców. Buzia w lustrze wykrzywiła się w triumfalnym, a zarazem nieco drwiącym uśmiechu:

- No w końcu!...Szkoda, że nie jesteś odrobinę wyższy, może wtedy brzmiałoby to trochę mniej zabawnie…- oznajmiło jego odbicie, mrugając do niego okiem i przeciągając się leniwie. Syriusz wziął kilka głębszych wdechów, obmył twarz lodowatą wodą w niewielkiej, kamiennej umywalce i ruszył w kierunku schodów. Starał się nie patrzeć na oblicza skrzatów, a jednocześnie nie zaciskać powiek. Było mu niedobrze i czuł, że zaraz wybuchnie płaczem. Z całej siły zdusił w sobie tę potrzebę. Dotarł na sam dół bez wydania najmniejszego dźwięku, oparł się o poręcz, i zwymiotował na miękki, ciemnozielony dywan. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, zawartość żołądka na jego oczach zniknęła bez śladu. Wciąż dygocąc na całym ciele, popatrzył z niedowierzaniem na swoje dłonie, które odruchowo wyciągnął w stronę podłogi:

- Stworek, czy wezwałeś Panicza Syriusza Oriona III? – usłyszał z salonu, zduszony głos matki. Szybko otworzył drzwi:

- Jestem. – oznajmił beznamiętnie.

- Usiądź. – Polecił ojciec. Za jego plecami rozpościerał się gigantyczny gobelin z drzewem genealogicznym rodziny Blacków, sięgającym ponad 700 lat wstecz. Kilka postaci zostało wypalonych i choć na każdych zajęciach z genealogii i nieskazitelności rodu, w których co tydzień musieli z Regulusem uczestniczyć, Syriusz bardzo na to czekał, Orion nigdy o żadnej z nich nie napomknął ani słowem. Chłopiec nie wiedział więc kim byli, czym się zajmowali i dlaczego usunięto ich z rodziny, która nigdy nie „splamiła” się najdrobniejszą kroplą „brudnej” krwi. Przeniósł wzrok z obrzydliwego, przykurzonego gobelinu ponownie na ojca, który gładził pieszczotliwie swoją nową różdżkę, leżącą przed nim na stole. Była wyjątkowo długa, cienka, wykonana z bardzo ciemnego drewna i wypolerowana na połysk – heban i włókno ze smoczego serca. Nieco dalej, na kredensie spoczywała otwarta książka – „Skorowidz czystości krwi wraz z objaśnieniami” Cantankerusa Notta. Regulus zajmował już miejsce przy stole, w milczeniu pałaszując potrawkę z kuropatwy. Cudowny zapach podsmażanego mięsa uderzył nozdrza Syriusza. Poczuł, jak żołądek, skręca mu się boleśnie z głodu. Usiadł.

- Jedz. – Matka wskazała na pełen talerz, który postawił przed nim skrzat, raz po raz kłaniając się Walburdze. Wszystkie jego wnętrzności zdawały się żądać wykonania i tego polecenia, ale powstrzymał się, słysząc rozkazujący ton w głosie rodziców:

- Nie jestem głodny. – spojrzał na nich prowokacyjnie. Zdawali się jednak tego nie dostrzegać i nie przejmować się jego brakiem apetytu.



Znowu ją zaskoczył. Tamtej nocy, zgodzili się z Orionem, że to, co w końcu zaprezentował, daleko wykraczało poza przeciętne umiejętności magiczne, nawet w tak znamienitej rodzinie. Właściwie nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego. Nie użył żadnej formuły zaklęcia! Nie mogła uwierzyć, że ten mały chłopiec tak długo i skutecznie ukrywał swoje zdolności – była przekonana, że zrobił to z premedytacją, na przekór jej działaniom. Przez myśl jej nie przemknęło, iż jej własna postawa mogła hamować rozwój talentów Syriusza, albo, że to specyfika tych talentów i osobowość chłopca, zadecydowały o czasie ich uzewnętrznienia. Pierwszy raz w życiu odczuła wtedy strach przed własnym dzieckiem, jednak szybko spłynęły na nią także wielka ulga, duma i szaleńcza radość. W końcu „najjaśniejsza gwiazda” ich rodu, naprawdę zaczęła lśnić. Walburga była przekonana, że odniosła ogromne zwycięstwo i nie przejmowała się już nawet niezrozumiałym buntem syna, patrzącego na nią teraz pytająco po drugiej stronie stołu:

- Powinieneś wiedzieć: – zaczęła – razem z ojcem uważamy, że trzy dni temu wykazałeś się zadowalającymi umiejętnościami. Dlatego postanowiliśmy przyspieszyć datę bankietu, który miał się u nas odbyć za miesiąc, tak, by wszystkie godne rodziny świata czarodziei mogły jak najszybciej, na nowo Cię poznać i podziwiać. Od dziś, oficjalnie zostałeś naszym synem i twoje imię, jak już może zauważyłeś, zapisano na rodowym drzewie obok imienia Regulusa Arkturusa. – Chłopiec wydął usta, odnajdując wzrokiem odpowiednie miejsce na gobelinie za plecami Oriona:

- Nie chcę żadnego bankietu. – oznajmił gniewnie.

- Nikt cię nie pytał o zdanie. Możesz odejść. – Walburga poczuła irytację.

- Nie przyjdę tam. Zostanę w swoim pokoju.

- Przyjdziesz.

- Nie przyjdę! Wcale nie chcę żeby mnie podziwiali i oglądali. Wcale nie chcę ich znowu poznawać. Wcale nie chcę tej rodziny! – Irytacja, zamieniła się we wściekłość. Kobieta zbliżyła się do krzesła i opierając rękę na poręczy, pochyliła się nad synem, z całych sił wbijając palce drugiej dłoni w szczupłe ramię chłopca:

- Aua!

- Posłuchaj wstrętny gówniarzu! Przyjdziesz, albo pożałujesz, że się kiedykolwiek urodziłeś! – wrzasnęła. Z całych sił powstrzymywała się, by nie rzucić się na niego z pięściami. Usłyszała obok siebie hałas i zrozumiała, że Orion wstał od stołu:

- Nie kompromituj się. – warknął do żony, odpychając ją zdecydowanym ruchem od Syriusza. – Możesz sobie siedzieć zamknięty w pokoju Syriuszu Orionie III, ale wiedz, że wtedy nigdy nie zobaczysz Hogwartu. Póki żyję, nie przyniesiesz więcej wstydu naszemu nazwisku. Jeśli nadal nie będziesz brał przykładu ze swojego brata i nie podporządkujesz się naszym wartościom (a wiedz, że każde dziecko na świecie oddałoby wszystko, żeby urodzić się w tak znamienitej rodzinie), to nigdy więcej nie ujrzysz nie tylko Hogwartu, ale również światła dnia. Chciałbyś poczuć co potrafi prawdziwie szlachetna krew? – Nadal całkowicie spokojny, uniósł różdżkę na wysokość czoła chłopca. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, mimo, iż Syriusz cały dygotał. Walburga nie potrafiła jednak ocenić czy syn trzęsie się ze strachu czy złości. Zdarzało mu się to już wcześniej, ale odkąd zabili Kurzyka, non stop wykazywał się irytującą skłonnością do lekceważenia własnego lęku. Widziała często to uczucie w jego oczach, ale w przeciwieństwie do Regulusa Arkturusa, przezwyciężał je, jakby chciał zrobić na złość sam sobie. Chłopiec wpatrywał się przez chwilę buńczucznie w stalowe tęczówki Oriona, po czym bez słowa odwrócił się plecami do jego wyciągniętej różdżki i nie oglądając się za siebie ani przez chwilę, bez wahania opuścił pomieszczenie.




Wpatrywał się beznamiętnie w ścianę, bez słowa sprzeciwu pozwalając by Stworek wiązał mu śnieżnobiały fular i przypinał mankiety ametystowymi spinkami. Groźba zakazu wyjazdu do Hogwartu, zmusiła go do uległości względem rodziców. Przynajmniej częściowej. Nie wyobrażał sobie dalszego życia w tym domu, choć wiedział, że spotkanie z tymi wszystkimi snobistycznymi psychopatami, począwszy od członków własnej rodziny, na Nottach, którzy posiadali skłonność do chorób psychicznych (najprawdopodobniej na skutek na wpół kazirodczych małżeństw) skończywszy, będzie go bardzo dużo kosztować. Sam się sobie dziwił, dlaczego aż tak koszmarne wydaje mu się te kilka godzin, przez które musi pomęczyć się wśród gości. Dlaczego nie umiał podejść do tego jak Regulus- po prostu cierpliwie przeczekać chwile zainteresowania jego osobą, grzecznie i z naturalnym wdziękiem odpowiadając na wszelkie uwagi uczestników przyjęcia, a potem, korzystając z ich nieuwagi, wymknąć się na górę?...

Jego ponure przemyślenia przerwał hałas dobiegający z dołu:

-Cholera jasna!!! – usłyszał znajomy głos i uśmiechnął się szeroko – Wybacz, Walburgo, cóż za nieznośny stojak na parasole! Zaiste niefortunnie go usytuowaliście.

Już z daleka, zbiegając po schodach, Syriusz dostrzegł znajomą, wysoką sylwetkę wuja Alpharda, najbardziej znienawidzonego przez matkę krewnego, a zarazem jej rodzonego, 2 lata młodszego brata. W przeciwieństwie do reszty rodzeństwa, Alphard miał krótko przystrzyżone włosy, naturalnie zwijające się w pierścionki. Był dość przystojny. Choć systematyczność, z jaką pozbywał się zarostu w czasie swojego długiego urlopu, zazwyczaj pozostawiała wiele do życzenia, tym razem starannie się ogolił, formując kształtne bokobrody. Na dodatek posiadał (specyficzne co prawda) poczucie humoru. Całą swoją osobą wydawał się parodiować sposób bycia Blacków, choć Syriusz nigdy nie był pewien czy nie jest to po prostu wynik jego ekscentrycznego gustu. Wiedział jednak, że jako bardzo ważna osobistość w departamencie Współpracy Międzynarodowej Ministerstwa Magii i główny arbiter Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Alphard miał wręcz obowiązek dbania o odpowiednią prezencję. Odziany w przesadnie bogatą odzież, z groteskową wręcz wyniosłością przemierzał korytarz, chowając sztywno zgiętą dłoń, w połach długiego płaszcza. Niezwykle zdobny żabot spiął pod samą szyją wielką, owalną, wysadzaną jadeitami klamrą tak, iż zdawało się, że właściwie nie ma jak oddychać. Koszula z najdelikatniejszego jedwabiu i krótka, smukła laska, rzeźbiona w głowę smoka, dopełniały tego cudacznego efektu:

- Ach, jest i on! Absolutny heros dzisiejszego wieczoru! Pokaż się chłopcze! – zawołał, dostrzegając siostrzeńca i, patrząc złośliwie na Walburgę, złożył na jego policzku siarczystego buziaka.

- Zostaniesz na obiedzie? – mruknął Orion, zaciskając usta.

- Och, oczywiście. Bardzo miło z twojej strony. – Odparł Alphard, uśmiechając się słodko. – Jakże bym mógł przyjechać i nie spędzić odrobiny czasu z moją kochaną siostrą! ….Jestem taki zmęczony po podróży, że nawet mogę zostać na noc! – Twarz matki wykrzywił wściekły grymas.

- Oczywiście. – Wykrztusiła.

Stworek przemknął niezauważenie i podniósł potrąconą przez gościa nogę trolla, która służyła za stojak na parasole, a Alphard ruszył na „zwiedzanie” domu:

- Wspaniałe!...Urocze, urocze! – powtarzał raz po raz, wskazując na fiolkę z czarną krwią żmii szorstkołuskiej i ucięte głowy skrzatów. – Naprawdę podziwiam twój wyrafinowany gust, siostro. Rzecz jasna, nasz rodzinny dom zawsze był zachwycający, ale to ty uczyniłaś go wyjątkowym...hmm… myślę, że w jadalni ta dekoracja miałaby jeszcze głębszą wymowę – Dodał drapiąc się w gładki podbródek i spoglądając na całą ekspozycję martwych służących rodziny Black. Głos nie zadrżał mu ani przez chwilę, a spojrzenie wyrażało pełną troskę, więc ciężko było określić czy ironizuje czy też faktycznie ma tak osobliwe upodobania. Syriusz wiele razy zastanawiał się, czy to właśnie tej dwuznaczności postawy, wuj zawdzięczał fakt, że wciąż należał do rodziny, ciesząc się szacunkiem jej członków. Z drugiej strony jego bogactwo niemal dwukrotnie przekraczało zasoby Walburgi i Oriona, a zawód, który wykonywał stanowił jeden z najbardziej zaszczytnych i odpowiedzialnych w ministerstwie, co również nie pozostawało bez znaczenia

- Och, i widzę, że pozbyliście się ostatniego skrzata? Jaką zbrodnię popełnił? – Uśmiechnął się do siostry.

- A myśmy słyszeli, że postanowiłeś zwolnić swoje skrzaty. Nie uważasz, że to haniebne dla czarodzieja czystej krwi? – Odgryzła się Walburga.

- A tak! Zdecydowałem, że to grubo poniżej godności „czarodzieja czystej krwi”, kiedy inne stworzenie musi mu nawet ściągać buty… bo przecież nie wykonuję żadnych większych prac fizycznych. – Skłonił się lekko Orionowi – Mam nadzieję, że nie macie mi za złe?

- Ależ skąd! – odparł lodowato ojciec, gestem zapraszając gościa, by udał się do jadalni. Regulus i Syriusz podreptali za nimi. Przez cały podwieczorek ojciec prowadził monolog na temat koszmaru, jaki przechodzą szacowni czarodzieje, zmuszeni oglądać po sąsiedzku, a nawet w drodze do pracy rozwrzeszczane, chaotyczne grupy głupich mugoli oraz sposobów w jaki można się ich najłatwiej pozbyć. Walburga patrzyła na męża z ekstatycznym zachwytem w oczach.

- A co ty sądzisz o tych mugolach, Alphardzie? – Zapytał Orion, zniecierpliwiony lekceważącym milczeniem wuja.

- Och! Nie są dla mnie tak ważni, bym poświęcał im aż tyle swoich myśli, ale szanuję twoje pasje! Osobiście jestem zwolennikiem higieny umysłowej.

- Uważaj! – Warknęła matka. – Ktoś mógłby mieć wątpliwości, co preferujesz….

- Ja? Tylko czystą, siostro !– ucałował Walburgę w rękę. – Chociaż, (ufam, że nie uznasz tego za zdradę), czasem lubię dorzucić do niej odrobinkę aromatu – oznajmił, dosypując kilka płatków kandyzowanej purpurowej róży do szklanki z Ognistą Whisky, którą Stworek zdążył napełnić już przynajmniej dwukrotnie. Twarz kobiety wykrzywił grymas zniesmaczenia:

- Za dużo pijesz! Dorośnij i panuj nad sobą, bo zniszczysz imię rodu, który nigdy nie zbrukał się nawet kroplą brudnej krwi…

- Smakuję życie w tak doborowym towarzystwie – uśmiechnął się Alphard, unosząc szklankę w kierunku Walburgi i Oriona. – Twoja uwaga to czysta prawda… no może poza paroma wyjątkami, na przykład…

- LICZ SIĘ ZE SŁOWAMI!!! – Wrzasnęła kobieta, z lękiem patrząc na obu synów, którzy natychmiast utkwili podekscytowane spojrzenia w wuju.

- …Na przykład nie uważam bym pił za dużo – dokończył mężczyzna spokojnie, posyłając siostrze radosny uśmiech. Wyraźnie zawiedziony Regulus stracił zainteresowanie rozmową, a Syriusz niemal „wwiercił się” oczami w twarz wuja, jakby próbował siłą woli dostrzec na niej ukryte zapisy. – Jestem też dorosły. Jak wielokrotnie zauważasz, nie posiadam małżonki ani dzieci, więc nie ma najmniejszych obaw bym niechcący zagroził imieniu rodziny. Winien ci jednak jestem wyrazy wdzięczności siostro, ponieważ to właśnie wspólnemu dzieciństwu z tobą, zawdzięczam tę dojrzałą decyzję – Ponownie ucałował ją w rękę, po czym posadził sobie Syriusza na kolanach:

- Zanim zjawią się tu tłumy chętnych, może od razu dam ci twój prezent – uśmiechnął się do niego.

- Prezent? – siostrzeniec spojrzał na wuja ze zdumieniem.

- No jasne. W końcu to twoje święto – oznajmił Alphard, akcentując przedostatnie słowo i wyciągając zza pazuchy jego wymarzonego, czerwonego misia, jeszcze ładniejszego niż ten, którym niedawno próbowała go szantażować matka. Syriusz wpatrywał się w maskotkę błyszczącymi oczyma. Wiedział, że jest już za duży na takie kaprysy, ale nigdy nie miał żadnej zabawki i tak bardzo pragnął móc się przytulić do czegokolwiek, co nie było jego śliską, atłasową, upiornie zieloną poduszką…

- Dziękuję ! – wyszeptał. Nie patrząc na matkę, pędem pobiegł do swojego pokoju i ukrył podarunek pod łóżkiem, jak najcenniejszy skarb. Kiedy wrócił na dół, w domu panował już rozgardiasz. Przybył starszy brat matki – Cygnus z żoną i 3 córkami. Bellatrix, która 3 miesiące temu skończyła 5 rok nauki w Hogwarcie i 2 lata od niej młodsza Andromeda, z pozoru wydawały się jak dwie krople wody – obie ciemnowłose, kędzierzawe, o brązowych tęczówkach. W rzeczywistości jednak nie sposób było ich ze sobą pomylić. Ciężkie, nico opuchnięte powieki Bellatrix opadały na oczy, w których lśnił dziwny poblask obłędu, zaś bujne, poskręcane włosy wydawały się całkowicie potargane. Syriusz nienawidził Cygnusa i Druelli, ale najbardziej nienawidził właśnie Bellatrix, która od najmłodszych lat uwielbiała pastwić się nad innymi. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd w niej ta potworna skłonność - jej stosunku do mugoli nie można już było nazwać poglądami - była to prawdziwa obsesja, która znacznie przekraczała nienawiść jaką zdradzali jego właśni rodzice. Chłopiec niejednokrotnie starał się też odnaleźć w zachowaniu Cygnusa i jego żony cień podobnego szaleństwa, ale - mimo ich obrzydliwej postawy - nigdy żadne z nich nie wydawało się aż tak niepoczytalne.

Andromeda miała łagodniejsze spojrzenie, a tym razem – jak zauważył – jej oczy zdawały się wyjątkowo świetliste. Starannie uczesane, długie włosy, opadały spokojnymi serpentynami w okolice bioder, subtelne rysy ozdabiał delikatny uśmiech i bladoróżowe rumieńce:

- Cześć, mały! – przytuliła go lekko do siebie. Było to tak niespodziewane i miłe uczucie, że Syriusz wybaczył jej nawet aluzję do swojego wieku. Kiedy Bellatriks przeszła obok niego, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem, zza pleców Andromedy wychynęła drobniutka, jasna główka najmłodszej kuzynki - Narcyzy, którą podobnie jak resztę sióstr, zwolniono tego dnia z zajęć w Hogwarcie. Dziewczynka uczęszczała dopiero na 2. rok, ale już było widać, że wyrośnie na wielką piękność: filigranowa postura, bardzo jasna cera, sięgające łopatek, złote włosy i oczy w kolorze lodu. Potrafiła doskonale podkreślać swoje atuty odpowiednim zachowaniem. To właśnie Narcyza najszybciej zdobywała uznanie w towarzystwie – zawsze umiała się doskonale odnaleźć w każdej sytuacji, kłaniać, podawać dłoń do pocałunku, przemawiać, używając kwiecistych zwrotów. Każdy jej ruch wydawał się dokładnie przemyślany i wyjątkowo wdzięczny. Dziwnie kontrastowało to z jej codziennym sposobem bycia - małomównością, niemal panicznym lękiem przed ludźmi. Syriusz wiedział o plotkach, które pojawiły się po narodzinach dziewczynki, bardzo wyraźnie odbiegającej urodą od swojego ojca i pozostałych sióstr, a nawet matki - choć Druella również była blondynką, to jednak jej włosy miały zupełnie inny, znacznie ciemniejszy odcień niż włosy jej córki, posiadała także bardzo ciemne, niemal czarne oczy. Wśród pozostałych, bogatych rodzin czystej krwi szeptano z przejęciem, jakoby Narcyza pochodziła z nieprawego związku matki z bliżej nieznanym mężczyzną. Blackowie przez lata udawali, że temat nie istnieje. Nawet gdyby pogłoski okazały się prawdą, Cygnus prędzej uznałby obce dziecko niż oddalił żonę, narażając się na skandal.

Narcyza wysunęła się w końcu bezszelestnie zza siostry, składając przed Syriuszem zgrabny ukłon.

- Wyjdźcie na zewnątrz. Musimy przygotować pomieszczenia– rozkazał im Orion.

Zamiany ich parteru w wielką salę balową, ojciec dokonywał zwykle trzema sprawnymi ruchami różdżki, co zawsze budziło pewien respekt. Syriusz posłusznie poprowadził kuzynki na niewielkie, pozbawione jakiejkolwiek roślinności podwórko . W wysuszonej, brudnej kępce trawy leżał młody szpak. Wyraźnie się szamotał, próbując odlecieć, jednak prawe skrzydło zwisało mu pod dziwnym kątem. Syriusz nie zdążył zareagować, gdy Bellatriks z radosnym piskiem wycelowała w niego różdżkę:

- Bella, nie możesz poza szkołą! – Upomniała siostrę Narcyza.

- Nie bądź głupia, Cyziu. Nikt się nie dowie, tu obok jest sporo czarodziei. – Wyszeptała pod nosem dziwne zaklęcie. Zwierzątko zwinęło się z bólu, kwiląc rozpaczliwie i kuląc do siebie zranione skrzydełko, które teraz wyginało się jeszcze bardziej pod różnymi kątami.

- Przestań. Przestań! – krzyknął Syriusz, ale kuzynka wybuchła tylko śmiechem.

- Przestań Bellatriks. – Regulus postanowił wesprzeć brata. Andromeda objęła go ramieniem, a Narcyza, jeszcze bledsza niż zwykle, spoglądała na swoje stopy.

– Nie bądź żałosny! To tylko głupi ptak. Zobacz jak zabawnie się wije! – Nie myślał zbyt wiele. Bellatriks miała 15 lat, była prawie dwukrotnie wyższa i znała mnóstwo trudnych zaklęć, a on nie miał nawet różdżki. Rozpędził się i z całych sił uderzył głową w jej brzuch. Kuzynka zatoczyła się łapiąc łapczywie powietrze:

- Ty…!!!- Warknęła, odzyskując oddech i natychmiast celując różdżką w chłopca – Inkar….

- Nie przeszkadzam? – tuż przed Syriuszem stanął wuj Alphard. – Co robicie, dzieciaki? – zapytał z uśmiechem. Bellatriks prychnęła:

- On zniszczył nam całą zabawę! – warknęła wskazując na kuzyna. Mężczyzna zaśmiał się:

- Nie bądź dziecinna, Bello! Zmiatajcie do domu, Orion przygotował salę i przybyła już większość gości – Narcyza, Regulus i Bellatriks natychmiast wykonali jego polecenie.

- Wkrótce też będziesz tak kwilił, tępy prawie-charłaku – szepnęła wściekła, kiedy mijała Syriusza.

Alphard podszedł do leżącego ptaka, oglądając go dokładnie. Wciąż siedzący na ziemi chłopiec patrzył na niego z nadzieją. Nagle wuj podniósł się i szybkim ruchem, mocno nadepnął na główkę zwierzęcia, natychmiast pozbawiając je życia.

- Co zrobiłeś?! – krzyknął Syriusz, mrugając szybko oczyma.

- …a ty nie bądź głupi, chłopcze – mruknął wuj nie patrząc na niego. – Nie dałbyś rady mu pomóc. I chyba zwariowałeś, skoro tak bezsensownie chcesz marnować ten ogień– Syriusz nie rozumiał o co chodzi krewnemu, dostrzegł jednak, że Andromeda wyciąga do niego rękę, a kiedy pomogła mu wstać i poprowadziła do drzwi wejściowych, posłała jeszcze Alphardowi pełne wdzięczności spojrzenie.



Szedł w kierunku niewielkiego podestu, przy którym czekali już na niego rodzice. Cały parter ich domu, zamienił się w wysoko sklepioną, wielką salę, którą oświetlały kryształowe kandelabry. Po obu stronach wznosiły się rzędy bogato zdobionych kolumn, zbudowanych ze splecionych, wijących się węży, przy których ustawiło się 5 skrzatów domowych (Blackowie ściągnęli je do pomocy Stworkowi, specjalnie na tę okoliczność) oraz wszystkie, najbardziej znaczące rodziny czarodziejów: dostrzegał Nottów i Greengrassów, Rosierów i Carrowów, Bulstroadów i Crouchów, Goylów i Selwynów, Zabinich i Malfoyów …Brakowało jedynie tradycyjnej obecności Ministra Magii. Syriusz pamiętał stan, w jakim jego ojciec wrócił z pracy trzy lata temu, kiedy na nowego ministra wybrano mugolaka- Nobby’ego Leacha. Od tamtej pory Orion poświęcał całą swoją energię na zbudowanie silnej, antymugolskiej frakcji w ministerstwie i knucie spisku, by usunąć Leacha ze stanowiska. Na honorowym miejscu – rzeźbionym w kwiecisty ornament, miękkim fotelu - zasiadał więc tym razem, najwyższy rangą, Alphard Black. W swoim kuriozalnym stroju, z wielką wyższością, delikatnie skłaniał głowę mijającym go gościom. Co jakiś czas, przez jego przystojną lecz nieco oziębłą twarz, przebiegał dziwny grymas, jakby mieszanina drwiny, znudzenia i niechęci, którą mężczyzna bardzo umiejętnie maskował. Jednak Syriusz przyłapywał go również na chwilach, kiedy jego półuśmiechy i swobodne pozy wydawały się sugerować, iż wuj doskonale się bawi. Abaraxas Malfoy, który pokonanie Alpharda Blacka w ministerialnej hierarchii, najwyraźniej przyjął za swój życiowy cel, patrzył w jego stronę z wyraźną zazdrością.

Pozostałe towarzystwo, przypominało bardziej grupę żałobników, odzianych w dziwaczne sztywne stroje. Krynolinowe suknie dam zajmowały niemal całą przestrzeń, szaty mężczyzn niczym ponure całuny spływały kaskadami ciemnych barw na lśniącą posadzkę.

Na ścianie, po prawej stronie sali powieszono wszystkie portrety szacownych przodków rodziny. Syriusz miał wrażenie, że jego droga do podestu trwa wieczność. Bardzo wyraźnie słyszał też podekscytowane szepty malowideł:

- Robi wrażenie! Będzie z niego bardzo urodziwa ikona naszej rodziny! – Zachwycił się wizerunek Elladory Black, upiornie chudej i suchej czarownicy, noszącej bardzo wysoką tiarę.

- Tylko trzeba go będzie utemperować, moja droga – zachichotała jego cioteczna prababka Belvina, dla odmiany niewyobrażalnie otyła. Chłopiec dziwił się, że jej opięty gorset jeszcze nie popękał z trzaskiem.

- Cisza! Pozwólcie posłuchać! – zirytował się Pollux, dziad Syriusza, a Lysandra szlochała w jedwabną, przetykaną srebrnymi nićmi chusteczkę.

- Ale nudyyy! –Phineas Niggelus, jako jedyny wydawał się całkowicie ignorować tę wzniosłą chwilę i momentalnie zasnął, wsparty na własnym ramieniu. W innych okolicznościach, chłopiec pewnie zaśmiałby się w duchu z jego lekceważącego pochrapywania, teraz jednak czuł się zbyt nieswojo. Ze zdumieniem odkrył, że każdy, najmniejszy nawet mięsień jego ciała jest napięty do granic możliwości, jakby znajdując się w niebezpiecznym otoczeniu, intuicyjnie szykował się do ataku. Z trudem powstrzymał kolejną falę mdłości i stanął pomiędzy swoimi rodzicami, którzy położyli swoje dłonie na jego ramionach. Poczuł wielką ochotę by się wzdrygnąć i strącić ich ręce – było w tym geście tyle kłamstwa, hipokryzji, zwyczajnej gry aktorskiej… Tymczasem Orion wygłosił krótką mowę na temat tego, jakiej dumy przysporzył im Syriusz oraz jak wielką mocą dysponuje. Mówił tak, jakby jego „magiczność” nigdy nie ulegała najmniejszej wątpliwości. Nie zająknął się ani słowem na temat okoliczności, w jakich chłopiec po raz pierwszy ją okazał, ani nie zdradził, że wciąż nie potrafi jej w żadnym stopniu kontrolować (poza reakcją na zabicie Kurzyka, zniknięciem plamy na dywanie oraz kilku innym incydentom, o których jego rodzice nie mieli pojęcia, Syriusz nie zaobserwował u siebie żadnych niezwykłych umiejętności). Stworek, z obrzydliwą wręcz służalczością kłaniając się Walburdze do samej ziemi, podał jej czarną szatę czarodzieja, którą kobieta narzuciła na ramiona synka. Rozległy się oklaski, a potem zgromadziła się niewielka grupka osób czekających w kolejce, by wręczyć chłopcu prezenty, które w rzeczywistości były raczej prezentami dla jego rodziców. Blackowie otrzymali więc komplet bardzo ciężkich, purpurowych szat, inkrustowany herbem rodu sekretarzyk, czy srebrną tabakierkę:

- Walburgo, Orionie! – Calvennuel Rosier, skłonił się nisko Blackom, którzy patrzyli na niego obojętnie. Wysuszony czarodziej z długim, sumiastym wąsem nie zajmował wysokiego stanowiska, a jego fortuna stała się podobno tylko wspomnieniem, na skutek szemranych interesów z grupą chorwackich wampirów. Mężczyzna nie dostrzegł jednak w ich twarzach przejawu niechęci, więc odsunął się i delikatnie popchnął do przodu koszmarnie wychudzoną, bardzo wysoką, blondwłosą dziewczynę o pobladłej, wręcz sinawej cerze i wodnistych oczach. Syriusz ocenił, że może mieć około dwudziestu lat.

- Moja córka, Mireille Nadine de L’amiche Rosier! – skłonił się. – Właśnie mi opowiadała, jak wielkie wrażenie zrobił na niej wasz syn – Syriusz popatrzył na dziewczynę. Wydawała się upiornie wręcz obojętna. Zupełnie nieobecne spojrzenie kierowała gdzieś w ścianę za jego plecami, patykowate dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia, a pod oczami widać było nieumiejętnie skryte pod warstwą pudru sińce:

- Bardzo dbaliśmy o jej porządne, właściwie ukierunkowane wychowanie – ciągnął Rosier. – Młody Syriusz Orion III byłby dla niej w przyszłości, jak zapewne przyznacie, doskonałym partnerem, takim, który zadba, by dalej zachowywała się odpowiednio, da jej kolejne wspaniałe nazwisko i dopilnuje by nasze rody doczekały się godnego, wspólnego potomka. –Mireille nadal patrzyła pusto w ścianę, zupełnie, jakby nie zrozumiała, albo w ogóle nie usłyszała słów ojca i nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się w ogóle znajduje. Mężczyzna nie poprzestał jednak na tak „subtelnej” propozycji:

- Właściwie z dumą mogę stwierdzić, że nasze dzieło wychowawcze zostało zakończone sukcesem. Gdybyście więc zechcieli szybciej przypieczętować odwieczny sojusz naszych rodzin, jesteśmy z Pierrette gotowi uczynić ją już dziś żoną waszego syna. Mireille zdaje sobie sprawę z młodego wieku panicza, jednak ręczę za jej szlachetną, pełną uległości osobowość – zakończył z naciskiem. Syriusz poczuł nową falę mdłości. Odkrył też, że nie jest w stanie oddychać.

- Dziękujemy, Calvennuelu – powiedziała lodowatym tonem Wlaburga. – Jestem pewna, że twoja urocza córka znajdzie męża na swoim poziomie. Powinieneś jednak zdawać sobie sprawę z tego, że mój syn mierzy o wiele wyżej. Na razie będziemy pracować nad jego ukształtowaniem i wielkimi talentami magicznymi – Rosier skłonił się nisko i wycofał, ciągnąc milczącą córkę za sobą, a chłopiec odetchnął z ulgą. Po chwili, szybkim krokiem zbliżyła się do nich drobna czarownica o jasnych włosach upiętych w wysoki, misterny kok. Przysunęła swój kościsty policzek do twarzy Walburgi i wyszeptała:

- Słyszałam, że chłopiec sprawia wam problemy. Calvennuel i ja mieliśmy prawdziwą udrękę z Mireille. Dopiero to nam pomogło – wyciągnęła przed siebie rękę, w której trzymała niewielką pozytywkę w formie srebrnego puzderka. Syriusz usłyszał jak jego matka ze świstem wciąga powietrze. –Jestem pewna, że wam też zapewni wiele sukcesów. Używaj za każdym razem, kiedy napotkasz na najmniejszy nawet przejaw buntu.

- Nie wiem o czym mówisz. Nie mamy z Syriuszem Orionem III żadnych problemów! – zagrzmiała Walburga, wbijając palce w ramię chłopca, jednak zdecydowanie wyciągnęła rękę po darowane pudełko i natychmiast odniosła je do salonu.

W gronie darczyńców zostało już tylko dwóch czarodziejów. Młodszy z nich, ciemnowłosy, chudy o piwnych oczach, mógł mieć jakieś czternaście lat. Syriusz pamiętał go z uroczystości na cześć Regulusa i wiedział, że nazywa się Aristotle Nott. Starszy był zapewne jego ojcem. Obaj podeszli do Oriona by wręczyć mu prezent, jednak Aristotle zatrzymał się przed chłopcem z szyderczym uśmiechem:

- I jak tam twoje, przekraczające wszelkie wyobrażenia, moce Black? Pokażesz? – Syriusz milczał. Chłopak rozejrzał się po twarzach zgromadzonych w sali gości – Czyżbyś nie umiał czarować?! – Wykrzyknął. – No dalej! Zademonstruj nam swoje umiejętności! Uczyńmy zadość tradycji, w końcu my wszyscy musieliśmy to zrobić na swoich ceremoniach! – Czarodzieje utkwili w nim swoje oczy, a chłopiec poczuł jak jego ciało przenika dreszcz paniki. Nie potrafił czarować na życzenie. Nie potrafiła tego większość młodych czarodziejów, ale chłopiec nie zdobył się w tej chwili na logiczne myślenie. Aristotle spoglądał na niego złośliwie, zbliżając swoją chudą twarz tak, że niemal dotykał swoim długim nosem, jego policzka. Syriusz obrócił się jeszcze w stronę rodziców, ale Walburga i Orion zdawali się również patrzeć na niego wyczekująco:

- No pokaż mi swoją siłę! – Prowokował Nott. Chłopiec popatrzył w jego wąskie oczy i poczuł jak zalewa go fala złości, zmieszanej z ekscytacją. Bez zastanowienia zacisnął pięść i z całej siły uderzył Aristotla w nos. Usłyszał dziwny chrzęst, zobaczył tryskającą krew, a potem odgłosy straszliwego zamieszania. Wuj Alphard, który do tej pory popijał małymi łykami Ognistą Whisky, dostał nagłego ataku kaszlu i rzucił się pod stół w poszukiwaniu upuszczonej szklaneczki, ojciec Aristotla przyłożył mu do twarzy jedwabną chustkę, wyszeptał odpowiednie zaklęcie i trzęsąc się z oburzenia wygłosił w stronę Oriona jakąś złowieszczą tyradę. Zebrani goście biegali w tę i z powrotem co chwilę coś pokrzykując, a Walburga bardzo brutalnie chwyciła Syriusza za rękę, wyprowadziła go do jadalni i tam zamknęła na klucz. Nie wiedział ile czasu siedział sam, ale wkrótce na zewnątrz zrobiło się zupełnie cicho. W końcu w zamku zazgrzytał klucz, a potem weszli jego rodzice. Ich grobowe miny nie wróżyły niczego dobrego:

- Zniszczyłeś…- Syriusz ze zdumieniem obserwował jak matka zaczyna się trząść – Zszargałeś… coś ty zrobił… c-coś t-ty…. – Furia odebrała jej resztę głosu. Czuł, że lada chwila go uderzy, ale postanowił nie cofać się nawet na krok. Nie mylił się. Walburga w jakimś dzikim amoku rzuciła się na niego okładając go na oślep. Chłopiec starał się odpychać od siebie jej ręce, ale wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Orion Black, z niewzruszoną miną, spokojnym krokiem podszedł do starego kredensu, uniósł wieczko srebrnego pudełka, które matka dostała od Rosierów, przekręcił nakrętkę, po czym podszedł i położył je tuż przy głowie Syriusza. Z wnętrza pudełka wydobywała się smętna melodia i Syriusz uświadomił sobie, że gwałtownie słabnie. Próbował siłą woli utrzymać otwarte powieki, ale zdawało się, iż jakaś mroczna siła zamieniła je w kamień, więc mimowolnie zamknął oczy, stając się kompletnie bezradny wobec ciosów matki. Skronie rozsadzał mu potworny ból, a w piersi poczuł duszący ciężar. Krzyki matki zdawały się już być tylko odległym echem, które zmieszało się z jakimiś bardziej lub mniej rzeczywistymi odgłosami w jego głowie – zdawało mu się, że słyszy dźwięki tłuczonego szkła, czyjś szloch, nadnaturalny, wręcz rozdzierający wrzask i przerażające szepty, które wydawały się osaczać go ze wszystkich stron... A potem wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. Drzwi jadalni otworzyły się gwałtownie, z pełnym impetem waląc w pobielaną ścianę. Alphard Black, który stanął w progu, jednym, zdecydowanym machnięciem różdżki zamknął wieczko pozytywki i zanim ktokolwiek zdołał otrząsnąć się z szoku rozbroił, a potem rzucił się na Oriona, chwytając go za poły szaty:

- Co to ma znaczyć?! – warknął ojciec.

- Chcesz go, do cholery, zabić?! – wrzasnął Alphard.

- Nie twój interes – wycedził czarodziej.

- Właśnie, że mój. Ja też jestem w tej rodzinie! Sprzątałem po was wiele, czasem naprawdę było ciężko, ale jestem dyplomatą a nie cudotwórcą! Więc jeśli nie chcesz pogrążyć się całkowicie i stracić wszystkiego, to zostaw tego bachora w świętym spokoju. Uważasz, że oni lepiej zniosą informację o tym, że go zakatowaliście od informacji o tym, że walnął w nos Aristotla Notta? Nawet jeśli, to reszta świata czarodziei będzie zupełnie innego zdania, a ty niewiele zmienisz siedząc w Azkabanie. To pudełko to kawał porządnej czarnej magii i dobrze o tym wiesz…- Wydawało się, że jego słowa nie do końca dotarły do Oriona, który próbował wyswobodzić się z jego uścisku, ale Alphard zdecydowanie nim potrząsnął :

- Opanuj się! – zażądał zdecydowanie, po czym zwrócił się do Walburgi:

- Zawsze byłaś zdeterminowana, ale dopiero od niedawna prymitywna, siostro. To naprawdę nie pasuje do tak szlachetnego urodzenia – puścił Oriona, i spokojnym, sprężystym krokiem opuścił salon. Ani razu nie zwrócił uwagi na wciąż leżącego Syriusza, tylko przez chwilę zawiesił spojrzenie na czarnych tęczówkach przestraszonego Regulusa, który stał oparty o framugę drzwi. Orion poprawił szatę, sięgnął po swoją różdżkę i bez słowa wyszedł, a Walburga, blada jak ściana opadła na najbliższy fotel. Po chwili również wyszła, nie zaszczycając półprzytomnego syna ani jednym słowem. Regulus odczekał jeszcze trochę, po czym przydreptał i spróbował dźwignąć brata z ziemi:

- Nie dam rady Syriusz. Musisz mi pomóc! – Wyszeptał.

- Nie mogę. Nie mam siły – Głos Syriusza był ledwo słyszalny.

- Powinieneś stąd jak najszybciej zniknąć. Najlepiej idź do swojego pokoju… poproszę Stworka…

- Tylko nie jego! – Syriusz dyszał ciężko. – Tylko nie tego żałosnego, obrzydliwego stwora!

- Przestań! – Buzia Regulusa wykrzywiła się w podkówkę. Syriusz wiedział, że jego brat darzy Stworka dziwnym przywiązaniem, uczuciem, jakie zwykle rodzi się między mugolami, a ich domowymi zwierzakami i nie potrafił patrzeć na to inaczej niż z pogardą. – Dlaczego tak o nim mówisz? Przecież lubiłeś Kurzyka, a on…

- Przestań!– Zażądał Syriusz słabym głosem, po czym spróbował podnieść się na przedramionach. Bezskutecznie.

- Stworek! – Zawołał Regulus półgłosem. Nie minęła sekunda, a skrzat pojawił się w salonie, kłaniając się chłopcu tak, że jego spiczasty nos zahaczał o dywan. – Pomóż mi zaprowadzić panicza Syriusza do jego sypialni.

- Oczywiście, sir, oczywiście. – zaskrzeczał Stworek, chwytając Syriusza za rękę i natychmiast teleportując się we wskazane miejsce.

- Wypij – polecił braciszek, kiedy już udało mu się pokonać schody i podetknął mu pod nos błękitny flakonik.

- Co to ? – Syriusz spojrzał na płyn z powątpiewaniem.

- Nie wiem – Zapewnił go Regulus uroczystym szeptem. – Wuj mi dał…

- Dał?

- Wetknął do kieszeni, jak wychodził z salonu. – Jego dziecięcy głosik brzmiał zupełnie nieodpowiednio do całej sytuacji, ale Syriusz nauczył się już, że Regulus, podobnie jak on sam, jest świadkiem wielu scen, których dziecko w jego wieku nie powinno oglądać i że przyjmuje to z godnym podziwu opanowaniem. Opróżnił buteleczkę jednym haustem. Eliksir miał dziwny, mdły smak, ale poczuł jak częściowo wracają mu siły.



-Muffliato! – Usłyszał za sobą cichy szept i poczuł jak zaklęcie, niczym ledwo odczuwalny powiew wiatru otula pomieszczenie. Było już dobrze po północy (rodowy zegar w salonie, oznajmił to kwadrans temu, biciem, które sprawiało, że trzęsły się nawet żyrandole), a on siedział z podkulonymi nogami w oknie na poddaszu, ciesząc się chłodnym nocnym powietrzem. Jego nowy, pluszowy miś przytulał się do niego i gładził miękką łapką jego policzek. Alphard Black, nie doczekawszy się żadnego powitania usiadł obok i przez chwilę milczał, najwyraźniej szukając odpowiednich słów do rozpoczęcia rozmowy:

- Posłuchaj– Zaczął w końcu –znam swoją siostrę bardzo dobrze. Jest niestabilna emocjonalnie… była taka, odkąd skończyła osiem lat… ona nie zapomni o ukaraniu cię za to, co zrobiłeś.

Przez chwilę zdawało się, że siostrzeniec nic nie odpowie, ale w końcu na niego spojrzał:

- Zabierz mnie stąd! Proszę, zabierz stąd mnie i Regulusa! – Nie była to propozycja, ani nawet prośba, tylko błaganie. Pełen rozpaczy głos chłopca, wyraźnie zadrżał.

- A jeżeli mogę zabrać tylko jednego z was?

Chłopiec zamyślił się:

- To zabierz Regulusa… on bardziej się boi…- poprosił cicho. Alphard wybuchnął pozbawionym wesołości śmiechem;

- Nie bądź niemądry! Nie zabiorę żadnego z was. Mój dom byłby jednym z pierwszych miejsc, w którym szukaliby was rodzice…

- To zabierz nas gdzieś indziej. Ucieknijmy razem!...

- Dość! – głos wuja zabrzmiał niespodziewanie ostro. – To idiotyczne, nie zachowuj się jak dziecko!

Chłopiec zwiesił główkę.

…Mówiłeś, że Regulus bardziej się boi - ciągnął już spokojnie mężczyzna. –Nieprawda. On jest po prostu dużo mądrzejszy. Doskonale wie, co robi… Popatrz na mnie… Ja nie będę żył długo. Nie będzie mnie, kiedy następnym razem twoja matka postanowi wymierzyć ci karę… I tak długo już się utrzymuję… - Chłopiec nie rozumiał ani słowa z dziwnego zwierzenia wuja, ale najwyraźniej Alphard mówił to bardziej do siebie, ponieważ nie kwapił się do dalszych wyjaśnień.

- Posłuchaj – powtórzył z naciskiem - W tej rodzinie nigdy nie uchował się nikt normalny ani szczęśliwy…

- A ty? – przerwał mu chłopiec.

- Ja nie jestem szczęśliwy, chociaż umiem i mogę sobie pozwolić na to, by dobrze się bawić. – Zdawało się, że to wyznanie sporo go kosztuje- Nie umiem kochać.

- Nigdy nie byłeś zakochany?!

- Och! Oczywiście. Nawet kilka razy…

- I co wtedy robiłeś? – zaciekawił się Syriusz.

- Trzymałem te dziewczyny jak najdalej od siebie. Tyle mogłem dla nich zrobić – słowa wuja zabrzmiały gorzko. Chłopcu wydawało się, że nie mają one żadnego sensu. Nagle jednak przypomniał sobie o sprawie, która już od dawna zaprzątała jego myśli, więc nie roztrząsał dalej kawalerstwa swojego wuja:

- Kim oni byli? – Najwyraźniej Alphard nie spodziewał się takiego pytania:

- Kto?

- Ci, których nie ma na drzewie genealogicznym… co takiego zrobili? Też nie potrafili kochać?

- Ta wiedza kompletnie na nic ci się nie przyda. Nie szukaj jej, bo znajdziesz jedynie kolejne kłopoty. Musisz mi obiecać, że nie będziesz jak ja. Widzisz, ból, który teraz czujesz zamieni się z czasem w nienawiść do twoich rodziców…

- Ja już ich nienawidzę! – zapewnił Syriusz gorliwie.

- Mylisz się. Gdybyś ich nienawidził nie siedziałbyś tu teraz zupełnie sam – popatrzył na chłopca przenikliwie.

- Kochasz ich i dlatego właśnie czujesz tak wielką rozpacz, dlatego ciągle tak bardzo cię rozczarowują, choć przecież znasz ich od zawsze i z góry wiesz jak się zachowają. Ale ten smutek minie, a nienawiść do nich, rozrośnie się w nienawiść do ich przyjaciół, do wszystkich czystej krwi, w końcu do wszystkich ludzi i będziesz nieszczęśliwy zupełnie jak oni w swoim szaleństwie. Obiecaj, że do tego nie dopuścisz.

- Co mam zrobić?

- Za wszelką cenę znajdź kogoś, kogo będziesz potrafił kochać. To właśnie taka osoba powinna zajmować najważniejsze miejsce w twoich myślach, a nie oni. Zostaw ich z ich własnym nieszczęściem.

- A jeśli nie znajdę nikogo takiego? – Syriusz wydawał się zupełnie zagubiony.

- To znajdź kogoś, kto będzie choć trochę lepszy od nich i ze wszystkich sił naucz się go kochać. Niech to będzie nawet głupi skrzat domowy! – Siostrzeniec spojrzał na niego gwałtownie i ostro. Jego srebrne oczy zaszkliły się:

- Ale ja już nie chcę! – Alphard położył mu ręce na ramionach:

- Musisz – oznajmił dobitnie. – Inaczej spotka cię coś gorszego od śmierci.

Zawahał się i niezdarnie pogłaskał chłopca po głowie:

- Ten ogień… intrygujący… uważaj, żeby nie wypalił się zbyt szybko – Syriusz patrzył na niego pytająco.

- Po cóż tak otwarcie się im sprzeciwiasz? – sprecyzował. – Dlaczego nie weźmiesz przykładu z mądrzejszych od siebie? Możesz przecież zagrać dla pozorów w tę ich grę, balansować na granicy, prześlizgiwać się między ich śmiesznymi teoriami… Opanowałem tę sztukę do mistrzostwa …

Dziecko wpatrywało się w niego z pełną skupienia powagą:

- Ale wtedy to zawsze oni będą rozdawać karty, wuju – szepnęło cichutko. Alphard poczuł, że ma dość tej dziwnej rozmowy. Wstał i podszedł do drzwi prowadzących na korytarz. W progu jednak obrócił się i po raz ostatni spojrzał na siostrzeńca:

- Jakimiż głupcami jesteście, wy, Gryfoni! – szepnął. – Szkoda waszej krwi… każda jej kropla jest więcej warta niż cała ta chora zbieranina…

Nie czekał na odpowiedź Syriusza, który zmarszczył czoło, zupełnie nie pojmując dlaczego jego krewny zaczął nagle mówić o jednym z domów w Hogwarcie. Mężczyzna nie zdążył jednak się oddalić, gdy jego uszu dobiegł cichy, ale zdecydowany dziecięcy głosik:

- Nie będę grał w ich grę wuju. To gra nienawiści, a przecież ci obiecałem, że nie dopuszczę, by ona się rozrosła.

Nie odpowiedział. Machnął tylko różdżką, odwołując zaklęcie wyciszające i udał się do swojej sypialni, po raz pierwszy od długiego czasu kładąc się spać z dziwnym kłuciem w okolicy serca. Jutro czekała go jeszcze jedna, trudna rozmowa…



Kiedy Walburga Black raczyła zjawić się na śniadaniu, jej brat był już spakowany. Jego doskonały humor (zdawało się, iż spał snem niemowlaka co najmniej przez kilkanaście godzin) uznała za dowód na to, iż kolejny dzień rozpoczął od szklaneczki ognistej na zachętę. Brzydziła ją jego słabość, choć z drugiej strony nigdy ani ona, ani nikt inny nie widział go kompletnie pijanego. Krążyły również pogłoski, że Alphard ma coraz większą skłonność do hazardu, jednak wydawało się, że szczęście wyjątkowo mu w tym sprzyja, ponieważ jego majątek rósł w zastraszającym tempie. Wciąż był także jednym z najbardziej profesjonalnych ambasadorów Ministerstwa Magii. To, czego potrafił dokonać za pomocą swoich mistrzowskich umiejętności dyplomatycznych oraz gigantycznej sieci znajomości na całym świecie (obejmowały one zarówno świat czarodziejski jak i mugolski: polityków, uzdrowicieli i bezdomnych), często graniczyło z cudem. Nigdy nie mogła mu zarzucić bezpośredniej niegrzeczności i właśnie to najbardziej ją irytowało. We wszystkich jej dziecięcych kłótniach z Cygnusem czy rodzicami, w jej małżeńskich i macierzyńskich kłopotach, kiedy jakieś się pojawiały, a ona próbowała mu się zwierzyć, Alphard przyjmował doprowadzającą ją do szału postawę milczącego obserwatora. Zdawało jej się, że gromadzi w sobie jak największą liczbę spostrzeżeń, które taktycznie wykorzysta w najmniej odpowiednim momencie, czuła też podświadomie, iż gardzi on zarówno miłośnikami mugoli jak i świętym dziedzictwem Blacków, ich ideologią czystości krwi. Jego cynizm stawał się czasem nie do zniesienia, choć wnikliwa znajomość ludzkich serc, budziła wielki podziw. Tym razem brat podniósł się na jej widok i zaproponował filiżankę gorącej herbaty.

- … ukarzesz dziś Syriusza, jak mniemam…- rzucił niby mimochodem. Zacisnęła i tak już cienkie wargi. Nie spodziewała się, że Alphard wróci do tamtych wydarzeń, to nie było w jego stylu.

- To oczywiste – odparła krótko.

- Boleśnie, jak mniemam…

- Adekwatnie do przewinienia.

- Cóż… zdajesz sobie sprawę, mam nadzieję, że dowiem się, jeśli zechcecie znowu użyć puzderka… i będę pierwszą osobą, która zarekomenduje Azkaban dla Oriona… nie patrz tak! To również twój interes. Doskonale wiesz, co to jest, a ja już jestem naprawdę zmęczony. Nie wszystko da się w nieskończoność ukrywać. Nie pozwolę wam zszargać dobrego imienia naszej rodziny… i tak! Wolę widzieć twojego męża w więzieniu niż mierzyć się z krytyką nas wszystkich za brak reakcji… Poza tym nie ma niczego, co bardziej pokazałoby twoją słabość względem syna… to by znaczyło, że nie umiałaś na niego normalnie wpłynąć…

- Nie zamierzałam tego czynić – warknęła kończąc temat. – Mam pełną władzę nad Syriuszem Orionem III. Wczoraj podjęliśmy decyzję pod wpływem emocji, ale była to i tak starannie wymierzona kara.

Alphard uśmiechnął się lekko.

- Sowicie zapłaci za to, co zrobił i co teraz ty będziesz musiał po nim naprawiać. Zapewniam, że nasz ból odczuje wielokrotnie i długo…

- Widzisz, niezbyt mnie to przekonuje. Do tej pory twoje kary wywoływały raczej odwrotny efekt…

- Co masz na myśli?!

- Bicie go, tylko jeszcze bardziej go prowokuje. Musisz uderzyć nie w niego, a w coś, co jest dla niego cenne, co darzy uczuciem… skrzywdzisz go wtedy o wiele bardziej…

- Zabiliśmy już tego głupiego skrzata, chociaż nie zrobiliśmy tego akurat z uwagi na niego… w życiu bym się nie spodziewała, że mały ośmieli się jeszcze bronić to ścierwo, ale jestem zbyt zadowolona z pracy Stworka, by przedwcześnie się go pozbywać…

- I dobrze, bo twój syn go nie cierpi. Może powinnaś poświęcić mu nieco więcej uwagi… chodzi mi jednak o misia, którego mu kupiłem… pamiętasz chyba, jak bardzo o nim marzył…

- Myślisz…?- Walburga wydawała się podekscytowana.

- Myślę, że zaboli go to mocniej, niż gdybyś wyładowała swoją frustrację bezpośrednio na jego ciele – Alphard wstał.

- Na mnie już czas. Miło było znowu was zobaczyć Walburgo. Pożegnaj ode mnie Oriona – W korytarzu, mężczyzna napotkał swoich siostrzeńców, których pożegnał już tylko uściskiem dłoni. Odwrócił się jeszcze na sekundę w drzwiach, spoglądając na Syriusza dziwnie smutnym, jakby zatroskanym wzrokiem. Chłopiec jednak tego nie zauważył.

***

Nie płakał, kiedy godzinę później matka porozrywała jego pluszową zabawkę na strzępy, choć nikt nie potrafiłby ocenić, ile go to kosztowało. Miś zdawał się wciąż wyciągać do niego miękkie łapki i mrugać błyszczącymi oczkami. Spędził kolejną noc, na próbach pozszywania strzępków materiału, z którego wciąż tryskały błękitne iskry. Każdej kolejnej nocy wychodził również na szczyt schodów i wspinając się na palce sprawdzał, jak bardzo powinien jeszcze urosnąć, by dosięgnąć poucinanych głów skrzatów domowych. Pierwszy raz, z całą pewnością wiedział już, co zamierza zrobić. Pierwszy raz, dzień, w którym rzuci pierwsze świadome zaklęcie, wydawał mu się czymś więcej niż tylko dowodem na jego magiczne zdolności. Był jak obietnica, powiew wiatru i miecz….

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Część V "Pyszna katastrofa"

Peter Pettigrew przewrócił się niespokojnie na drugi bok. Noc powoli witała świt, a on wciąż nie zmrużył oka. Rzadkie, słomiane włosy...

 
 
 
Część III "Wiedźmy i dziwolągi"

Mark Evans był szczęśliwym człowiekiem. Nigdy nie ukończył żadnych studiów – życie generalnie go nie rozpieszczało. Codziennie chodził ...

 
 
 
Część 2 "Księżycowa opowieść"

Hope Lupin zamknęła drzwiczki od piekarnika i z ciężkim westchnieniem odwróciła się w stronę okna. Na szerokiej, niskiej ławie, oparty o...

 
 
 

Komentarze


Post: Blog2_Post

Formularz subskrypcji

Dziękujemy za przesłanie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn

©2021 by HUNCWOCI. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page