Prolog
- Łucja
- 12 lut 2021
- 4 minut(y) czytania
Płakała. Bolał ją brzuch, a jej ukochana zabawka – pozytywka z maleńką wróżką, tańczącą w powietrzu z kolorowymi, anielskimi skrzydłami, wygrywająca śliczną, ale też trochę smutną melodię – leżała rozbita na podłodze. W ruinach dworu Swann Garden, rozgrywała się przerażająca scena. Ignitas wpadł w prawdziwą furię i trząsł się cały, z trudem próbując zapanować nad emocjami, a Gaia szlochała głośno, zgięta wpół, jakby ktoś właśnie kopnął ją w żołądek:
- Miałeś z tym skonczyć! Jak mogłeś przegrać dom?!
- To miał być ostatni raz! Wiesz, że zawsze miałem szczęście w Pijanym Mungu!
Po nagich już ścianach, po wiejących pustką korytarzach, potoczył się dźwięk tłuczonego szkła. Żadne z nich nawet nie sięgnęło po różdżkę. Obydwa patyki, leżały zapomniane na skrzypiącym kredensie, po drugiej stronie pokoju. Mieli być idealnym małżeństwem. Najczystsza krew w świcie czarodziei. Swannowie połączeni z Creswellami. Dwa najszlachetniejsze rody, ich ostatnia żyjąca gałąź… czy ktokolwiek o tym pamiętał? A może już dawno zostali uznani za martwych? Chyba nikt nie uwierzyłby, że ta rudera mogła kiedykolwiek budzić zazdrość światowej monarchii. Ze ścian zniknęły wszystkie rodowe gobeliny, a po marmurowych schodach nie biegał ani jeden domowy skrzat – wszystko to Ignitus przegrał w karty czarodziei dawno temu, razem ze stosami złotych galeonów w kilku państwach świata. Zniknęły również wszelkie portrety – jedyny, który ocalał, zwisał teraz żałośnie na jednym tylko rogu i trudno było określić, jakiego przodka rodziny przedstawia, ponieważ postać ta już dawno w popłochu opuściła jego ramy. Być może był to Brutus – ten sam, który niegdyś zdradził Juliusza Cezara, albo Deidre – dowódczyni wojsk Celtów. Trudno było także rozpoznać legendarnego Sędziego Wizengamotu w samym mężczyźnie, który wrzeszczał teraz na swoją żonę. Ignitas był niemal zupełnie łysy, z nieogolonym zarostem, brudny i spocony. Z jego ciała zwisało coś, co kiedyś zapewne stanowiło bogato zdobioną szatę z fantazyjnym żabotem, jednak w tej chwili przypominało wygniecioną koszulę nocną jakiejś starszej pani. Żabot, trzymający się jedynie na dwóch ostatnich nitkach, zawisł gdzieś w okolicy jego pleców.
Z dziurawego dachu lał się na nich żar sierpniowej nocy. Mimo, że było już późno, temperatura nie spadła poniżej 30 stopni.
- Bądź cicho! Zamknij się mała kretynko!!! … już nie mogę wytrzymać!– Wrzasnął na córkę, chwiejąc się na nogach i na chwilę zapominając o awanturującej się żonie.
- Aeria! Uspokój się, bo denerwujesz ojca – Gaia zbliżyła się nieco do łóżeczka, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała nuta lęku. Ale Aeria nie potrafiła się uspokoić, chociaż bardzo chciała. Krzyk ojca wystraszył ją jeszcze bardziej, a ból brzuszka tylko się wzmagał. Rozbita pozytywka była jedyną zabawką, która jej pozostała – otrzymała ją kiedyś, od niewidomej czarownicy, spacerującej po ulicy Pokątnej. Teraz zabrakło jej nawet tej pociechy. Miała dopiero 5 lat, ale to i tak zbyt wiele jak na maleńkie łóżeczko, przeznaczone dla niemowląt,w którym co noc matka kładła ją do snu. Żeby się w nim położyć, musiała zginać nóżki w kolanach i kulić się jak przestraszone zwierzątko. Awantura trwała jeszcze długo, a Aeria nie przestawała rozpaczliwie krzyczeć… aż w końcu wydarzyło się coś straszliwego. Ojciec po omacku sięgnął za siebie po długi nóż do otwierania listów i wiedziony jakimś demonicznym szałem dźgnął nim kilkukrotnie mamę. Kobieta osunęła się na podłogę, plamiąc ją wielką kałużą szkarłatu. Krzyk Aerii urwał się wpół, dławiąc jej gardło. Ignitas stał przez chwilę w milczeniu, z przerażeniem wpatrując się w półotwarte oczy Gai, a potem drżąc od stóp do głów i wciąż się chwiejąc podszedł w kierunku łóżeczka:
- Widzisz...c-co narobiłaś?! Widzisz?! – Dziewczynka poczuła, pod stopami coś wilgotnego i dotarło do niej, że właśnie się posiusiała. Miała w główce tylko jedną myśl – by ten człowiek tego nie dostrzegł, bo wtedy wbije zakrwawiony nóż, który wciąż trzymał w dłoni, również w jej brzuszek. Mężczyzna zbliżał się do niej coraz bardziej… a potem huknęło i uderzył go fioletowy promień. Czyjeś ręce wyciągnęły ją z łóżeczka i pozwoliły chwycić zepsutą pozytywkę. Ktoś wyniósł ją na zewnątrz, gdzie biegało mnóstwo czarodziei w fioletowych szatach, a dwójka ludzi w seledynowych mundurkach, ze sztucznymi uśmiechami wręczyła jej musujący eliksir i opatuliła kocem, który o dziwo niósł przyjemny chłód.
- Wszystko będzie dobrze. Już wszystko dobrze.
- Jak tam, Oggs?!
- Kobieta nie żyje, Alastorze. Facet musi wytrzeźwieć.
- Szlag by to trafił! Jeśli to jest jakiś czarnoksiężnik, to ja jestem księżniczką Sisi! Marnujemy swój cenny czas, do takich wezwań. Korneliusz Knot odpowie mi za wyręczanie się drużyną aurorów. Od tego ma swoją brygadę uderzeniową!
- Kto nas wezwał?
- Jakaś mugolska staruszka. Chyba ich sąsiadka… pewnie dlatego tyle to trwało. Jak dzieciak?
- Jest w szoku, panie Moody.
- Co ty powiesz… - mruknął ironicznie młody auror o topornych rysach twarzy.
Eliksir, który wypiła dziwnie ją otępił, tak, że nie była w stanie już dłużej płakać. Nie docierało do niej nawet to, co się przed chwilą stało, ale jedno Aeria zrozumiała bardzo dokładnie. Jeśli zaraz stąd nie zniknie, ci wszyscy ludzie zabiorą ją do czarodziejskiego sierocińca. Korzystając z nieuwagi uzdrowicieli, którzy pochylali się teraz nad martwym ciałem jej matki, Aeria zeskoczyła z ławeczki i boso, ubrana jedynie w swoją koszulkę nocną ruszyła w głąb uliczki, tak, by jak najszybciej zasłoniły ją krzaki najbliższego klombu.
- Gdzie ty się wybierasz, smarkata – Zagrzmiał tuz obok szorstki głos i już po chwili Alastor Moody niósł ją z powrotem w stronę domu.
- Który frajer zostawił dziecko bez opieki?! – rzucił rozeźlony do swoich ludzi.
- Baggs, co z tą staruszką?
- Mówi, że jeśli nie znajdzie się nikt inny, weźmie tą małą do siebie.
- Słyszysz? Nie ma po co uciekać. – powiedział do niej auror, już nieco łagodniejszym tonem. Aeria wpatrzyła się w ciemność i dostrzegła zarys zmęczonej życiem twarzy Claribel Moriss , starej, schorowanej i samotnej sąsiadki z naprzeciwka. Tata bardzo jej nie lubił, bo to ona najczęściej alarmowała Ministerstwo Magii o awanturach w ich domu. Była mugolką, ale najwyraźniej świat magii ani jej nie zaskakiwał ani zbyt nie przerażał. Zacisnęła mocniej rączkę na skrzydle wciąż usiłującej tańczyć wróżki i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jej dłonie trzęsą się tak mocno, iż nie jest w stanie utrzymać w nich pozytywki. Malutkie puzderko nie spadło na chodnik tylko dlatego, że podtrzymywało je przedramię aurora. Tamta kobieta zapewne nie miała pojęcia, że przygarnia właśnie Aerię Meryannę Creswell – Swann, ostatnią dziedziczkę dwóch wielkich, starożytnych rodów czystej krwi… a raczej tego, co po nich zostało – rozpadającego się, zarośniętego dworu o pustych ścianach, który lada chwila zostanie spieniężony na rzecz jakiegoś karcianego szczęściarza i wielkiej plamy krwi, która powoli wsiąkała w porozrywany, puchaty dywan sypialni jej rodziców. W oddali zagrzmiało silnie, a potem bez ostrzeżenia lunął na nich wszystkich chłodny, siarczysty deszcz.

Komentarze